Marcin Cielecki - Archipelag Lewiatana. Śladami dostojewszczyzny

Lewiatan to biblijny potwór morski, oznaczający również diabła. Lewiatan to również tytuł rosyjskiego filmu wyreżyserowanego przez Andrieja Zwiagincewa. I dwa te, oczywiste dla mnie skojarzenia, wiążą się z debiutancką powieścią Marcina Cieleckiego. Autor jest mi znany już z tomu esejów „Miasto wewnętrzne”. Jego szkice zawarte w wymienionym przed chwilą tomie pokazały, że w prozie czuje się nieźle i pisząc ją, wychodzi obronną ręką. Jednak eseje to nie powieść, a moim zdaniem łatwiej stworzyć dobry szkic niż dłuższy utwór epicki. Ten pierwszy nie musi mieć wartkiej akcji, a wystarczą mu jedynie erudycja i piękna polszczyzna. W literaturze fabularnej potrzeba jednak czegoś więcej – mianowicie znajomości życia i słuchu, szczególnie do dialogów. Z tego właśnie powodu sporej części beletrystyki współczesnej nie daje się czytać. A jak sprawa wygląda z „Archipelagiem Lewiatana”? Czy go również nie da się czytać?

Zacznę może od dostojewszczyzny. Gdyby sam autor nie podrzucał takich tropów, uznałbym je za zbyt banalne skojarzenie. No, ale skoro Marcin Cielecki to robi, czuję się usprawiedliwiony. Kanwą fabularną jego powieściowego debiutu jest zbrodnia. Od początku wiemy, kto zabił, i jest to główny bohater – Bartek Ostrowski. Wiemy również, kto zginął, chociaż w miarę lektury dowiemy się więcej. Ukryty jest za to motyw, a gdy już go poznamy, trudno nam odrzucić przeświadczenie o słuszności tego morderstwa. „Archipelag Lewiatana” zdaje się więc manipulować czytelnikiem i na tym pierwszym poziomie nie pozostawia złudzeń. Brutalny czyn dokonany przez głównego bohatera, opisany z dużą dawką przemocy, jest odpowiedzią na inny brutalny czyn. Czy gorszy? Tu również powieść Cieleckiego przypiera nas do muru i jedyną sensowną odpowiedzią wydaje się potwierdzenie. Czy jednak tak jest naprawdę? Raskolnikow zabił, bo czuł wewnętrzny przymus bycia młotem Boga na ziemi. Czy to samo czuje Ostrowski? Postać Dostojewskiego w końcu udaje się na katorgę i tam próbuje przyjąć do siebie światło Ewangelii. Natomiast u bohatera „Archipelagu Lewiatana” próżno szukać dążenia do pokuty i ekspiacji. Ten czuje się jak Bóg, a czytelnik chętnie przyznaje mu rację.

Przestrzenią, w której rozgrywa się większa część powieści, jest klasztor. To tam udaje się bohater po dokonaniu zabójstwa. To tam próbuje przeczekać i nieraz umiera ze strachu, podejrzewając wszystkich dookoła o to, że za chwilę wydadzą go policji. W końcu zabił z zimną krwią i w brutalny sposób. Klasztor ten budzi skojarzenia z innym rosyjskim obrazem kinowym, mianowicie z „Wyspą” Pawła Łungina. Znów jednak z tą różnicą, że film traktuje o odkupieniu, natomiast zbiór wysp Marcina Cieleckiego to utwór o braku poczucia winy i braku odpowiedzialności za wyrządzone zło, chociaż ten, który zginął z ręki głównego bohatera, uczynił rzecz jeszcze gorszą. W przestrzeni sacrum, gdzie toczą się kolejne dni, Ostrowski, poznaje szereg postaci, z którymi próbuje wchodzić w relacje. Jest butny, ale i zamknięty w sobie, co nie dziwi, wszak chce się ukryć. W dawnych czasach klasztory stawały się azylami dla zbrodniarzy; w powieści tej uświęcone miejsce pełni podobną rolę. Zresztą kolejne jej rozdziały noszą tytuły kolejnych modlitw Liturgii Godzin. Czyżby życie bohatera było modlitwą? Jeśli tak, czym może być modlitwa człowieka, który uznał się za Boga i uzurpuje sobie prawo do oczyszczania ziemi ze zbrodniarzy? Taki to Dexter świata moralnego niepokoju?

Debiutancką powieść Marcina Cieleckiego jest więc próbą zmierzenia się z tematem winy i kary, a jest to próba udana. Autor pokazał, że potrafi stworzyć sugestywną sytuację, w której, jako czytelnik, muszę zadać sobie kilka ważnych pytań. Czy jednak „Archipelag Lewiatana” daje gotowe odpowiedzi? Zostawia raczej w poczuciu dyskomfortu, bo z jednej strony rozgrywa się w przestrzeni sakralnej, a z drugiej bohater zabawił się w Boga. Po trzecie, mimowolnie mu kibicujemy. Tu trzeba zadać pytanie najważniejsze. Gdzie leży główny problem? Czy to przerażający czyn zwyrodnialca, na który jedyną odpowiedzią była brutalna zemsta? Czy może my współcześni jesteśmy już tak przeżarci modernizmem (a to matka wszystkich herezji), że zło w imię dobra nie budzi naszego moralnego sprzeciwu?

Marcin Cielecki, Archipelag Lewiatana, wyd. JanKa, Pruszków 2020, ss. 399.

0 komentarze:

Prześlij komentarz