Lidia Ostałowska - Bolało jeszcze bardziej. Nowelki tendencyjne


Gdy chodziłem do szkoły, moją największą zmorą były pozytywistyczne nowelki. Prus, Sienkiewicz, Konopnicka – nazwiska te budziły moje najgorsze skojarzenia i powodowały zimny pot. Dzisiaj, naturalnie, patrzę inaczej na całokształt twórczości tych autorów, ale i „Janko Muzykant”, i „Antek”, i „Mendel Gdański” to wciąż koszmary, z których trudno mi się otrząsnąć. Zbudowane według schematycznych reguł, epatujące okrucieństwem ponad miarę i oferujące czytelnikowi jedyną słuszną wizję świata. Mistrzynią takiego tendencyjnego opisywania rzeczywistości była z pewnością niewymieniona powyżej Eliza Orzeszkowa, której wczesna twórczość powielała największe grzechy początkowego pozytywizmu. Na czym polega więc literatura tendencyjna? Tajemnicę tę odsłania już sama nazwa: należy pisać tak, aby w sposób skrajnie schematyczny i propagandowy przekonywać czytelnika do swojej racji. Jedynie słusznej – należy dodać. I tę funkcję, jaką w drugiej połowie XIX wieku pełniły łzawe opowiastki z tezą, dzisiaj pełni reportaż. Szczególnie zaś ten związany z „Gazetą Wyborczą”, która również jest pismem z jasno określoną tezą. Natomiast autorzy do niej piszący bardzo często robią to tak, aby daną tezę z góry potwierdzić. Jedną z nich jest Lidia Ostałowska.

Wpadł mi ostatnio w ręce jeden z jej tomików reportaży, uprzednio rozproszonych w „Gazecie Wyborczej”. „Bolało jeszcze bardziej” – bo o nim mowa – obejmuje teksty pisane przez autorkę między 1991 a 2004 rokiem. Najmłodsze z nich liczą więc już ponad dekadę, a najstarszy osiągnął ćwierćwiecze. I czytając Ostałowską, nie mogłem pozbyć się wrażenia, że oto obcuję z cudownie zmartwychwstałą estetyką wczesnego pozytywizmu, czyli z tendencyjnością. Półtora wieku temu teksty takie opisywały smutne niewątpliwie losy chłopów, służących czy robotników – więc według lewicowego dyskursu – wykluczonych. A że każda epoka ma swoich wykluczonych, ci pojawiają się w rzeczonym zbiorze. Kogo więc tu nie ma? Są pracownicy rozwiązanego pegeeru, są chłopcy z osiedla, młodzi artyści hiphopowi, jest molestowana dziewczyna, są w końcu kibice, potomkowie band UPA czy kobiety dokonujące aborcji. Jeśli ktoś medium, jakim jest „Wyborcza”, czyta regularnie, rozpozna wśród tych bohaterów pewne klisze, które pojawiały się już w dziesiątkach, jeśli nie setkach tekstów publikowanych w tym piśmie.

Sam pobieżny przegląd historii daje do myślenia, że łatwo nie będzie i że Ostałowska nie oszczędzi nam brudu, smrodu i ubóstwa. A że reporter powinien zająć się tymi, o których zapomina wielki świat, autorka skwapliwie opisuje ich historie. I nie w doborze tekstów leży największy problem tej książki, ale w sposobie opisywania. Reportaże te zdają się nie niuansować przytaczanych opowieści. Skoro więc Ostałowska poświęca czas chłopaczkom z osiedla, którzy lubią przeszkadzać innym mieszkańcom bloków, musi pojawić się brutalna policja, a potem musimy wysłuchiwać płaczliwych historyjek o tym, jak to trudno żyć w Polsce. Ten konkretny reportaż („Na Bałutach jeszcze Polska”) wpisuje się w dziennikarski paradygmat przełomu wieków: za agresję młodzieży ona sama nie jest odpowiedzialna, za to winny jest system. Dzisiaj zaś ta młodzież założyła bluzy z Wyklętymi i odwołuje się do wartości patriotycznych, więc stała się według reporterów „Gazety” bohaterem negatywnym.

Z kolei czarnymi bohaterami „Bolało jeszcze bardziej” są byli pracownicy pegeeru, którym – co prawda – autorka daje się wygadać, ale zaraz kontruje ich wypowiedzi z miażdżącą krytyką innych mieszkańców wsi. Bo przecież nie dostosowali się do rzeczywistości, piją tanie wina i nie rozumieją, jakie mają szczęście, że żyją w III RP. „Zdarzyło się w Atlantydzie” – bo o nim mowa – jest tekstem bliźniaczym do zmanipulowanej „Arizony” – osławionego paradokumentu, w którym reżyserka stworzyła fałszywy obraz tych, którym w nowej Polsce się nie udało. Lewicowa wrażliwość w przypadku autorki jest zatem dość wybiórcza, co pasuje do złośliwej nazwy, którą krytycy „Wyborczej” lubią określać nielubiane przez siebie medium.

Są w końcu kobiety po aborcji. Przez cały tekst („Czasem odwiedzają mnie demony”) autorka usilnie stara się udowodnić, że syndrom poaborcyjny nie istnieje. Do tego celu zatrudnia rzeszę mądrych sofistów, którzy uczonymi słowy starają się pouczyć szaraczka czytającego tekst. Cierpienie kobiety po dokonanym zabójstwie nienarodzonego dziecka jest więc według reportażu kwestią względną i nie występuje u wszystkich. Jasne, również nie każdy morderca czy gwałciciel czuje wyrzuty sumienia, ale czego to dowodzi? Tekst ten pochodzi jednak sprzed dwunastu lat i aby oddać mu sprawiedliwość, należy dodać, że dzisiaj nie byłoby mowy o żadnym dopuszczeniu do głosu cierpiących po aborcji kobiet. Tylko aplauz i zaakceptowanie – jak powiedział klasyk.

Papierowe postaci, papierowe teksty, żadnego szerszego kontekstu – tylko tu i teraz – tym są reportaże Lidii Ostałowskiej. I nawet gdy zdarzy się ciekawsza, mniej nachalna historia, stanowi ona mniejszość. „Bolało jeszcze bardziej” jako całość męczy więc schematycznością, pozornym zainteresowaniem i tendencją. Bohaterom pozytywnym wolno tutaj wszystko, nawet gdy łamią prawo, a negatywni  przez samo istnienie nie mają racji. Pojawia się w tym zbiorku jeszcze jeden problem: brak wiarygodności. Nie wierzę w słowa niektórych postaci, ponieważ wypowiadają one rażące banałem komunały, a niektóre sytuacje opisane przez autorkę wydają się naciągane. Szczególnie te w historiach o chłopcach z osiedla. A gdyby chcieć dzisiaj stworzyć taką kompilację, do tej ludzkiej menażerii trzeba dodać by byłą zakonnicę, geja oraz uchodźcę.

Lidia Ostałowska, Bolało jeszcze bardziej, wyd. Czarne, Wołowiec 2012, ss. 183.

0 komentarze:

Prześlij komentarz