Filip Springer - Dwunaste: nie myśl, że uciekniesz. Zimno, coraz zimniej


Widzieliście „Polowanie” w reżyserii Thomasa Vinterberga? Film opowiada o fałszywym oskarżeniu, które omal nie kończy się dla głównego bohatera tragicznie. Akcja dzieje się w małym skandynawskim miasteczku, którego mieszkańcy wiedzą o sobie wszystko i żyją w surowym protestanckim etosie, narzucającym emocjonalny chłód. Ich relacje normowane są również przez polityczną poprawność. Jednak to prawie że patologiczne społeczeństwo wydaje się spajać jeszcze jedna zasada, której do niedawna nie byłem w stanie nazwać. Dzisiaj, po lekturze najnowszej książki Filipa Sprintera, wiem, że chodzi o prawo Jante, czyli specyficzny kodeks zachowań, które dotyczą specyficznie ujętej równości. Zasada ta, sformułowana przez Aksela Sandemose, norweskiego literata o duńskim pochodzeniu, w jego najsłynniejszej powieści „Uciekinier przecina swój ślad”, wydaje się definiować relacje międzyludzkie w państwach skandynawskich. Stereotypowy chłód i niechęć do obcych to tylko niektóre z symptomów tego charakterystycznego zbioru prawideł. Chociaż miłość Szwedów do nielegalnych imigrantów zdaje się trochę temu przeczyć, ale z drugiej strony afekt do politycznej poprawności może być silniejszy niż prawo Jante. Springer, do tej pory piszący o Polsce, wyruszył do Danii w ślad za tym enigmatycznym zestawem norm.

Efektem tej podróży jest „Dwunaste: nie myśl, że uciekniesz”, którego tytuł wprost odnosi się do jedenastu punktów prawa Jante. Jego nazwa bierze się od fikcyjnej mieściny sportretowanej przez Sandemose w jego słynnym utworze. Autor powieści norm tych nie wymyślił, ale je ponazywał, mając smutne doświadczenia życia na prowincji, gdzie wszyscy wszystkich znają, a ich życie jest poukładane do tego stopnia, że mali chłopcy wiedzą, że z pewnością pójdą w ślady swoich ojców i będą pracować w miejscowej fabryce. Sandemose wyjechał z miasta, aby powrócić do niego już jako znany pisarz. Tropem opisanego przez niego prawa pojechał polski autor. Znalazł w sumie niewiele, ot strzępki informacji na temat Duńczyków, a najważniejszego z nich, zafascynowanego Jante, nie udało mu się odszukać. Stworzył więc sobie postać fikcyjną, co jest najbardziej dyskusyjną częścią tego reportażu. Tym bardziej, że Ole jest najważniejszym bohaterem. I może się nie znam, ale drażni mnie przekraczanie kolejnych granic w prozie dokumentalnej. Od kiedy polski reportaż stracił dziewictwo, po ujawnieniu, że Kapuściński zmyślał, jego adepci coraz częściej, miast dbać o cnotę, udają się do domów uciechy i ochoczo, jawnie bądź w ukryciu, konfabulują, dopowiadają lub po prostu fantazjują. A krytycy pieją z zachwytu. Bez tego całego kontekstu, którym jest celowe zamazywanie granic między fiction a non-fiction, te fabularne wstawki Springera są po prostu nieciekawe.

Na szczęście autor „Dwunastego…” jest na tyle dobrym pisarzem, że póki co jego najsłabsze wydawnictwo i tak jest warte lektury. Przede wszystkim z powodu portretu zbiorowego Skandynawów, który może ostudzić co bardziej naiwnych, którym wydaje się, że emigracja do Szwecji czy Norwegii jest pochwyceniem Pana Boga za nogi. Otóż nie jest, a przede wszystkim za sprawą chłodu, a nawet emocjonalnego zimna. Skandynawia nie jest również dla tych, którzy lubią rywalizację i chwalenie się własnymi osiągnięciami. Wystarczy popatrzeć na nasze nowobogackie domy, z których każdy musi być wyjątkowy, oraz na kult świadectw z paskiem czy średniej powyżej pięciu. Rodzima mentalność kmiecia, który oderwał się od pługa i teraz chce wszystkim udowodnić, że ma najlepszy wóz, najwspanialszy dom i najcudowniejsze dziecko przynoszące ze szkoły same szóstki, w Danii, Szwecji czy Norwegii nie mogłaby rozkwitnąć. Po drugiej stronie Bałtyku leży bowiem druga strona medalu, równie trudna do zaakceptowania jak nasza pycha społeczeństwa na dorobku.

Atutem prozy Springera jest również umiejętność wykreowania, a raczej oddania specyficznego skandynawskiego klimatu, może nie do końca zgodnego z opinią fanów norweskiego black metalu, ale równie chłodnego i nieprzyjaznego, co potęgują fotografie duńskiego miasteczka, zrobione przez samego autora. Czuć w nich depresyjną atmosferę rodem z filmów Bergmana, dodatkowo wzmocnioną przez wieczorną porę. Na ulicach pustki, w oknach światła, jednak brak w nich firanek i zasłon, co każe zapytać o poziom prywatności. Wracamy więc do prawa Jante, którego ostatni punkt brzmi: myślisz, że nic o tobie nie wiemy? Podczas lektury w pokoju robi się jakby zimniej, a my cieszymy się, że urodziliśmy się pod inną szerokością geograficzną. Skandynawię pozostawmy Skandynawom, bo to w zasadzie inna planeta. Szkoda tylko, że Springer tematu nie pogłębił i niepotrzebnie skupił się na tworzeniu fikcji, bo czytanie o tak innych ludziach i odmiennej mentalności naprawdę kształci.

Filip Springer, Dwunaste: Nie myśl, że uciekniesz, wyd. Czarne, Wołowiec 2019, ss. 259.

0 komentarze:

Prześlij komentarz