Philippe de Villiers - Kiedy opadły maski. Zatrute korzenie UE


Unia Europejska, jaka jest, każdy widzi. Rozrośnięta do granic absurdu biurokracja, socjalizm i obyczajowa urawniłowka. A podobno kiedyś było inaczej. Gdy powstawała Europejska Wspólnota Węgla i Stali, mowa była tylko o gospodarce, nie o aborcji, eutanazji czy prawach małżeńskich dla gejów i lesbijek. Skoro miało być tak pięknie: prawicowo i normalnie, skąd dzisiaj te aberracje? Skoro ojcowie założyciele Unii – Jean Monnet i Robert Schuman – mieli poglądy konserwatywne, a ten drugi jest nawet kandydatem na ołtarze, skąd dzisiaj we wspólnocie europejskiej pomysły rodem z Dantego? Zagadkę tę trudno rozwikłać, jeśli patrzy się na świat zgodnie z obowiązującą narracją, która rzeczonych ojców założycieli traktuje jak świętych. A co, jeśli prawda jest nieco inna? Może tak naprawdę Monnet i Schuman mieli na myśli inne cele? Może wcale nie byli tacy święci, a kandydowanie Schumana do panteonu to kolejny dowód na nienormalność, która zapanowała we współczesnym Kościele katolickim? Jak wytłumaczyć fakt, że na przestrzeni kilkudziesięciu lat szlachetne założenia zmieniły się w ich przeciwieństwo? Nie da się zrobić tego inaczej, jak tylko raz jeszcze dokładnie przyjrzeć ojcom założycielom, tym razem bez różowych okularów.

Dokonał tego Philippe de Villiers, francuski pisarz i polityk, który wiele garniturów wytarł w paryskim oraz brukselskim parlamencie. Będąc śmiertelnym wrogiem ujednolicania wspólnoty europejskiej w jedno scentralizowane państwo, przyjrzał się źródłom jej powstania i życiorysom jej architektów. Efektem jego pracy jest fascynująca opowieść zatytułowana „Kiedy opadły maski”. Gros jej treści stanowi wiwisekcja poglądów politycznych oraz działań Schumana i Monneta, z której wynika, że obu panów znajdowało się jak najdalej od cnoty, którą nazywamy honorem. Otóż Robert Schuman podczas II wojny światowej dekował się po klasztorach, aby broń Boże nie dać Niemcom cienia podejrzeń o wspieranie ruchu oporu. Jego katolicyzm zaś można porównać do wiary otwartych katolików z koła poselskiego Znak; jako żywo staje przed oczami Tadeusz Mazowiecki. Z pochodzenia był Luksemburczykiem, a po ukończeniu studiów prawniczych sprawy prowadził w języku niemieckim. Do tego ocierał się o pacyfistyczne i demokratyczne kręgi katolickie, co z pewnością ukształtowało jego poglądy. W I wojnie światowej walczył po stronie niemieckiej, chociaż słowo „walczył” wydaje się użyte mocno na wyrost. Potem zaś przyjął obywatelstwo francuskie. Jest więc bardzo prawdopodobne, że w ten właśnie sposób ukształtował się kosmopolita, nieprzywiązany do żadnej ojczyzny, za to zafascynowany europejską federacją.

Podobnie Jean Monet, Francuz z pochodzenia, już we wczesnej młodości objawiał kosmopolityczne inklinacje. Zafascynowany Anglią, wyjechał do Londynu w interesach. Tam zajmował go biznes, a historia, sztuka i literatura śmiertelnie nudziły. Pierwszą wojnę przeżył, opływając w bogactwo i prowadząc szeroko zakrojone działania handlowe. Potem wyjechał za Ocean, gdzie z kolei zafascynował się Stanami Zjednoczonymi do tego stopnia, że przez niektórych nazywany był amerykańskim bankierem. W czasie II wojny światowej i pod jej wpływem wpadł na pomysł, że likwidacja narodów zagwarantuje światu trwały pokój. Od tego czasu robił wszystko, aby urzeczywistnić swoją ideę. Został emisariuszem Roosevelta, a De Gaulle, z którym spotykał się w czasie wojny z ramienia amerykańskiego rządu, miał go za sprzedawczyka.

Co w tym wszystkim najciekawsze, to fakt, że projekt Unii Europejskiej, oczywiście nie pod tą nazwą, okazuje się w książce De Villiersa projektem amerykańskim, zrealizowanym za amerykańskie pieniądze. Dowodzą tego setki dokumentów, w tym przelewy pieniężne i listy słane w obie strony. Rewelacje te rzucają zupełnie inne światło na genezę i dzisiejszy kształt wspólnoty i każą poważnie zastanowić się nad intencjami ich twórców. Oto bowiem dwóch kosmopolitów i konformistów, wynarodowionych i wewnętrznie wyjałowionych, to ci sławetni ojcowie założyciele, o których ciepłe słowa padają dzisiaj także z ust eurosceptyków. Ci ostatni powinni więc przeczytać to, co Philippe de Villiers ma im do powiedzenia.

Lecz nie tylko o Monnecie i Schumanie możemy przeczytać w jego publikacji. Drugą jej część stanowi analiza działalności i ideologicznego projektu Unii Europejskiej. Jest ona przedstawiona jako niezdolny do zreformowania się twór, który posiada podstawy antychrześcijańskie i antynarodowe. Pisze autor: poddano nas niezwykle niebezpiecznemu doświadczeniu, które prowadzi do powstania wielokulturowego anty-społeczeństwa i odcięcia nas od naszych korzeni. Taka Europa jest falsyfikatem, oszustwem, staje się spłaszczona, porusza się bez busoli, a z jedności europejskiej pozostaje jedynie nazwa. Przeznaczeniem obywateli Europy staje się rola konsumentów rzeczy i praw oferowanych na planetarnym rynku, gdzie spotyka się cała ludzka masa. Europa proponuje takim obywatelom życie bez narodu, bez rodziny, bez godności, bez ziemi i bez nieba. De Villiers zauważa tutaj dwie trucizny cywilizacyjne, które aplikowane są europejskim narodom przez unijnych mocodawców. Pierwszą z nich jest multikulturowość, która – zgodnie z poglądami Monneta – roztapia nacje w wielkim tyglu. Po to więc kult migranta, skwapliwie odprawiany także przez Watykan i papieża Franciszka. Drugą zarazą jest zamazanie granicy między mężczyzną a kobietą, która dzieje się za sprawą ideologii gender, oraz między zwierzęciem a człowiekiem, które pozwala przerywać życie ludzkie przed narodzeniem. Jednym słowem, znów kłania się John Lenin, który wita nas wszystkich w Babilonie.

Philippe de Villiers, Kiedy opadły maski, tłum. W. Golonka, wyd. De Reggio, Warszawa 2019, ss. 278.

0 komentarze:

Prześlij komentarz