Martin Pollack - Śmierć w bunkrze. Nazi-babcia i trup ojca



Czesi, świnie, wieszali w Pradze nasze biedne SS do góry nogami – powiedziała babcia Martina Pollacka, gdy ten w wieku siedemnastu lat, a szesnaście lat po zakończeniu wojny, wybierał się do Pragi. Babcia dbała o narodowosocjalistyczny ordnung i zawsze wyrażała niezadowolenie, gdy wnuk najpierw zainteresował się wyjazdami do Europy Wschodniej, a później udał się na studia slawistyczne do Warszawy. Zresztą ciekawe nazwisko, literaturoznawca powiedziałby, że znaczące. Nie po ojcu, a po ojczymie. Ojciec pojawił się w życiu matki bohatera na krótko. Hilde Pollack w 1943 roku nawiązała romans z Gerhardem Bastem, postawnym oficerem Gestapo i z tego burzliwego, acz krótkiego związku narodził się autor rzeczonej książki. Człowiek, który poświęcił sporo czasu na prywatne śledztwo dotyczące jego ojca, doktora Basta. Mężczyzna ten został znaleziony martwy w bunkrze znajdującym się na tyrolskiej przełęczy Brenner, dokładnie 7 kwietnia 1947 roku.

Są w tej książce mężni, aryjscy Niemcy, którzy cierpią z powodu braku Lebensraumu, przestrzeni życiowej. Jest dziadek autora, Rudolf Bast, zafascynowany bronią i myślistwem. Jest wspomniana już babcia, surowa, ale i po niemiecku sentymentalna kobieta, Paula Bast. Jest Laibach, inaczej Lublana, dzisiaj stolica Słowenii, miasto, w którym Niemcy stanowią jedną czwartą ludności. A następnie widzimy austriacką prowincję, do której przenieśli się dziadkowie, nie bez żalu i nostalgii.

Potem pojawiają się konflikty, drobne, pozornie nieznaczące, jak ten dotyczący gimnazjum w Cilli. Zbyt wielu Słoweńców, za mało żywiołu germańskiego. A to boli i gryzie. Czcij Niemców mowę, gardź obcym słowem – powtarza dziadek autorowi książki już po II wojnie. Musiałby się w grobie przewrócić, bo już nie żył, gdyby dowiedział się, jakie fascynacje naukowe przyświecały Martinowi. I w końcu policzek najsroższy – Traktat Wersalski. Niemcy zostały pozbawione zbroi i wystawione nago na widok publiczny. Śląsk okrojony, Wielkopolska poza granicami, część terenów wchodzi już w skład Jugosławii. Płaczą wysocy blondwłosi Hansowie i ich wierne Helgi. Hitlera jeszcze na horyzoncie nie ma, ale nacjonalizm w ludzie wzrasta. Lud wybierze wodza w demokratycznych wyborach, ale zanim to się stanie, wyrośnie w podziemiu partia narodowosocjalistyczna, a jej członkowie zaczną rzucać bomby prochowe i inicjować demonstracje.

Śledztwo łatwe nie jest, szczególnie, że w ramach przysłowia o jabłku i jabłoni często oskarżamy dzieci i wnuki o grzechy przodków. Pollack przyjął postawę chłodnego badacza, gdy nie jest pewien faktów, pisze o tym, że są to jedynie jego domysły. Autor nie wie, czy ojciec był antysemitą. Ma poszlaki, ale dowodów mu brakuje. Stosuje domniemanie niewinności i nie biczuje się. Odwrotnie niż my. Nawet fakt, że w Jedwabnem znaleziono łuski z niemieckiej broni, nie postawiło tamy przed konfabulacją, że była to zbrodnia zainspirowana przez Polaków. Inaczej, mniej emocjonalnie podchodzi do tematu Martin Pollack. Co nie znaczy, że Gerhard Bast został w tej książce wybielony.

„Śmierć w bunkrze” to historia narodzin i upadku nazistowskiej, niemieckiej potęgi. Ale jest ona pisana z perspektywy prywatnej. Takich historii były i są miliony. Ciekawych właśnie dlatego, że pisanych z bliska, a nie na stoliku w bibliotece publicznej. Mamy więc szlak bojowy, który ojciec autora przeszedł w czasie działań wojennych. Basta rzuciło aż na Kaukaz, skąd później cofał się na zachód, gdy ze wschodu napierała już Armia Czerwona. Ojciec autora przebywał na Kresach, później dowodził oddziałami odpowiedzialnymi za eksterminację Cyganów i Żydów.

Książka Pollacka to również świadectwo dotyczące specyficznej wiary jego ojca, jak i milionów Niemców z czasów hitleryzmu. Wiary, która wybuchła nagle, rzucona na płodny grunt rozbudzonych nadziei. Narodowy socjalizm był zbiorem mitów, jak pokazuje autor, niejednorodnych i mało logicznych. Ale większości obywateli III Rzeszy nie przeszkodziło to wierzyć do końca. Wunderwaffe czy alpejska twierdza kazały ufać w to, że mimo nieubłaganego marszu zbrodniarza ze wschodu, ten zachodni psychopata jednak zwycięży i w ostatnim momencie wyciągnie z Wilczego Szańca jakiegoś deus ex machina ze gorejącą swastyką na czole. Pollack bardzo plastycznie opisuje mechanizmy tej iluzji.

Gerhard Bast zastrzelił się kilka lat po wojnie, Paula Bast – babcia autora, umarła nie pożegnawszy się z wnukiem, odeszła również matka, do Walhalli przeniósł się na wieczne łowy dziadek Pollacka. Została Austria, nierozliczona z nazizmem, został autor, który dojrzawszy zauważył swoje fizyczne podobieństwo do rodzica. I została opowieść, początkowo niewinna, magnetyzująca obrazami niemiecko – austriacko – jugosłowiańskiego pogranicza oraz klimatem belle epoque. Stopniowo narastały w niej dźwięki tarabanów, aż do apogeum wojny, która przerodziła się w zbrodnię i kolejne zniewolenie, tym razem komunistyczne. W tej prywatnej historii Europy wieku XX nie ma spektakularnych bitew i wzniosłych haseł, ale jest jednostka i jej poplątane losy.

Martin Pollack, Śmierć w bunkrze: Opowieść o moim ojcu, tłum. A. Kopacki, wyd. Czarne, Wołowiec 2006, ss. 270.

0 komentarze:

Prześlij komentarz