Konstanty Usenko - Oczami radzieckiej zabawki. Punkowa "Soviet Story"


Miasto białych nocy w lecie i czarnych dni w zimie. Leningrad. Dzisiaj Sankt Petersburg, podobnie jak przed rewolucją. Miasto opisywane przez Dostojewskiego jako miejsce zamieszkiwania seryjnych morderców, pijaków i antypatycznych charakterów, których nie sposób polubić. Wybrałem się tam w liceum, w okresie transformacji ustrojowej, więc w jednym z najciekawszych okresów w dziejach współczesnej Europy. Ale nie wiedziałem wówczas nic na temat tamtejszej sceny muzycznej. W ogóle nic nie wiedziałem o rosyjskim rocku, może poza faktem istnienia thrashmetalowej kapeli Korrozja Metalla, której „Ruską wódkę” usłyszałem kiedyś w audycji Krzysztofa Brankowskiego.


Jesteśmy więc w najmocniej wysuniętej na północ europejskiej metropolii Europy, na początku mrocznych lat 80. – epoki Breżniewa, Andropowa i Czernienki. W tym ponurym, naznaczonym historią miejscu, tam, gdzie niegdyś były same bagna, powstaje jedna z najważniejszych rockowych grup ZSRR – Kino. Założona przez Wiktora Coja kapela nie ogląda się na oficjalny rynek muzyczny kraju, rynek, który pozostaje pod kontrolą władz komunistycznych, i zaczyna tworzyć własne utwory, które doskonale opisują nędzę życia w Związku Radzieckim. Naturalnie nic z powyższego nie może ujrzeć światła dziennego, więc Kino domowym sposobem nagrywa materiały na... szpulach.

Inna historia. Daleka Syberia. Nowosybirsk. Na tamtejszej uczelni powstaje jedna z bardziej radykalnych punkowych załóg – Grażdanskaja Oborona. Prowadzony przez Jegora Letowa zespół jest radykalny nie tylko muzycznie, ale i tekstowo. Muzyka przypomina wczesnego Dezertera, a dzięki swoistym eksperymentom dźwiękowym kojarzy się również z Crass. Teksty natomiast nie pozostawiają żadnych złudzeń, w jakim świecie żyją muzycy. Na białym fartuchu czarna swastyka. Doktor napełnia strzykawkę. Codzienne eksperymenty. Nie widać twarzy pod maską. Zlodowaciałe ludzkie serca. Obojętna twarz robota na ekranie telewizora. Ludziom jest wszystko jedno, że doktor Mengele wciąż żyje.

I jeszcze Moskwa. Stolica ZSRR. Miasto, które również nie pozostało obojętne na rodzącą się kontrkulturę. Pochodzące spod Kremla Zwuki Mu pozostawały również jednym z bardziej cenionych punkrockowych zespołów Sowietów. Prowadzone przez urodzonego na początku lat 50. Piotra Mamonowa nazywane były przez niego samego „rosyjską halucynacją ludową”. Może dlatego, że członkowie grupy byli starsi od typowych przedstawicieli punkrockowej kultury, udało im się stworzyć jeden z bardziej awangardowych składów w historii rosyjskiego rocka.

Te i inne historie opisuje w Konstanty Usenko w swojej książce „Oczami radzieckiej zabawki” wydanej przez coraz bardziej liczące się wydawnictwo Czarne. I to jest dopiero początek zabawy. Syn Danuty Wawiłow, znanej pisarki dziecięcej, z plastyczną wrażliwością i ze znajomością nawet najbardziej drobiazgowych faktów, snuje opowieść, od której nie sposób się oderwać. Postaci, które zaludniają karty tej pozycji, fascynują, ale też potrafią przerazić. Mocniej jednak fascynują, tym bardziej, gdy zdajemy sobie sprawę, że kultura rockowego podziemia nigdy grzeczną nie była. Pojawia się w niej również znane hasło „sex, drugs & rock n’ roll”. Jednak w specyficznym, rosyjskim wydaniu. Narkotykiem najbardziej rozpowszechnionym jest wódka. Seks? Małżeński i pozamałżeński, we wszystkich wydaniach, jednak Usenko nie wchodzi na szczęście w opisywanie szczegółów alkowy rosyjskich muzyków, skupiając się na tym, co najważniejsze z tej triady – rockandrollu.

A ten ostatni człon hasła jest w tym wszystkim najważniejszym elementem. Książka Usenki jest na naszym rynku pionierską inicjatywą. Sam przed jej przeczytaniem interesowałem się rosyjskim heavy metalem, jednak nie zadawałem sobie sprawy z faktu, że scena punkrockowa i nowofalowa, która istniała w ZSRR, była równie ciekawa, jak na Zachodzie. O ile nie ciekawsza przez swoją specyfikę oraz kontekst polityczny. Wspomniany już Jegor Letow, lider Grażdanskiej Oborony, swoją miłość do muzyki i bezkompromisowy komentarz w tekstach musiał odpokutować w murach psychuszki. Tam zmiękczano jego umysł psychotropami i tylko silne zdrowie spowodowało, że Letow wyszedł stamtąd żywy. I jeszcze miał siłę, aby kontynuować działalność. Przeszedł jednak na pozycje nacjonalistyczne, wraz z Eduardem Limonowem, już w Rosji, nie ZSRR, założył NBP – Partię Narodowo – Bolszewicką. W latach 80. wiele zespołów organizowało koncerty, które odbywały się w prywatnych mieszkaniach. To naturalne, ponieważ radzieccy muzycy nie mieli swojego Jarocina, który odbywałby się cyklicznie i dawał możliwość spotkania się młodym, zbuntowanym ludziom. Naturalnie, koncerty się odbywały, lecz lwia większość już za czasów Gorbaczowa. Zespoły rockowe, chcąc grać, musiały zrzeszać się w organizacjach kontrolowanych przez państwo. Powstał w Leningradzie Rock Klub, będący czymś na podobieństwo Bułhakowskiego Massolitu. Rockandroll groził w ZSRR śmiercią. Częściej metaforyczną, cywilną, ale również tą rozumianą jak najbardziej dosłownie. Za granie czy słuchanie punkrocka można było dostać w twarz od kiboli, gopników (taka specyficzna rosyjska proletariacka subkultura), a w stolicy Tatarstanu, Kazaniu, członkowie jedynej istniejącej w tym mieście kapeli 7B muszą poruszać się kanałami, ponieważ na powierzchni młodzieżowe gangi złożone z gopników i kiboli pozbawiliby ich życia przy pierwszej okazji. Autor porównuje kazańską rzeczywistość lat 80. i 90. do filmu „Mad Max”. Niezbyt interesująca perspektywa, przy której nasz polski Targówek jawi się jako kulturalny i wypieszczony Notting Hill.

W świetle faktów opisywanych przez Usenkę dość banalne okazują się martyrologiczne opowieści reżimowych rockmanów z Perfectu, Lombardu czy :Lady Pank. W historiach tych, niczym bumerang, powraca motyw walki z komuną. Perfect walczył z komuną, śpiewając „Chcemy być sobą”, Lombard – „Przeżyj to sam”, a Lady Pank – „Mniej niż zero”. I wszystkie te zespoły czyniły to na trasach koncertowych organizowanych przez państwowe instytucje kulturalne. Dodatkowo gitarzysta tego ostatniego podczas występu zdjął spodnie i pokazał, co ma w majtkach. Zaiste, wielka walka z komuną i wielki bunt. Bliżsi rzeczywistości walki z opresyjnym systemem realnego socjalizmu są muzycy kapel punkowych czy nowofalowych: Dezertera, Moskwy, TZN Xenny, 1984 lub One Million Bulgarians. Tylko, że z ust tychże muzyków nie usłyszymy dramatycznych słów o walce z komunistycznym Goliatem. Usenko uświadamia nam jedną rzecz: za Bugiem działy się rzeczy ważne (i dzieją się nadal – druga część książki poświęcona jest podziemiu muzycznemu w Rosji współczesnej), a ich ciężar gatunkowy był inny niż w Polsce. Nas nazywano najweselszym barakiem Układu Warszawskiego, tu można było, jak Skiba za rzucanie ulotek, trafić na przesłuchanie na milicję i do aresztu. Tam – bezterminowa „kuracja” w szpitalu psychiatrycznym, śmiertelne pobicie lub więzienie. Nie ma jednak w opowieści autora martyrologii, do której przyzwyczaili nas rodzimi artyści. Im ktoś miał za komuny lepiej, tym głośniej krzyczy, że źle mu się działo i „chciał być sobą”, ale nie mógł.

Konstanty Usenko, Oczami radzieckiej zabawki: Antologia radzieckiego i rosyjskiego undergroundu, wyd. Czarne, Wołowiec 2012, ss. 408.

0 komentarze:

Prześlij komentarz